kontakt

czwartek, 31 stycznia 2013

„Timer” Gołota zupełnie odleciał!

            W 2009 r. Tomasz Adamek niemiłosiernie obił Andrzeja Gołotę i wydawało się, że „Endriu” wylądował na zasłużonej emeryturze. Taki wpierdol powinien dać mu coś do myślenia, ale że z myśleniem u „Ostatniej Nadziei Białych” nietęgo, wychylił się po raz któryś. 
            Niedawno „Endriu” skończył 45 lat i pod okiem Andrzeja Gmitruka przygotowuje się do walki z rówieśnikiem, Przemysławem Saletą. Ma się ona odbyć 23 lutego w Ergo Arenie w Gdańsku. A potem Gołota zapowiada dalsze „sukcesy”.
Sama walka Saleta – Gołota interesuje chyba tylko masochistów. Wynik nie znaczenia, wiadomo – chodzi o szmal. Najprawdopodobniej połażą po ringu, pomachają rękami i będzie remis. A potem – bicie piany i rewanż, szansa na następny zastrzyk kasy. Ze sportem nie ma to nic wspólnego, jak walki Bruneiki w MMA.
- Jestem żądny rewanżowej walki z Tomaszem Adamkiem - oświadczył w rozmowie z Romanem Kołtoniem, Andrzej Gołota. Kto ma mu powiedzieć, że to nie ta półka?
Co on pali?



środa, 30 stycznia 2013

To już, kurwa, przesada!

Bulwersujące premie dla prezydium Sejmu nie są jedyne, swoją działkę wychapała też warszawska centrala NFZ. W zeszłym roku na premie dla tamtejszych urzędników wydano aż 1,8 miliona złotych. Ekstra kasę dostało 280 osób, czyli średnio 6 428 złotych i 57 groszy.
To dwa razy więcej niż dofinansowanie z NFZ-etu na zakup aparatów słuchowych dla dzieci.
Nie jest to jedyny dodatkowy szmal dla pracowników tej centrali. Wypłacano bowiem jeszcze nagrody. Ich średnia wysokość wynosiła ok. 3 tys. złotych. Załapało się na nią 18 urzędników.
To z kolei 100 razy więcej niż dofinansowanie z NFZ-etu do okularów dla dziecka z poważną wadą wzroku.
Paradoksem jest to, że Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz zapowiadał likwidację centrali NFZ i wzmocnienie ośrodków regionalnych. Czyli premia – kurwa – za co?! Niepotrzebni, a nagrodzeni?! Samo pojęcie słowa „premia” zawiera w sobie wynagrodzenie za dobre, wręcz niespodziewane, spektakularne wyniki w pracy. Co oni takie wybitnego zrobili?!
Swoją drogą premia stał się jakby obligatoryjnym, dodatkowym szmalem i nie ma nic wspólnego z efektami pracy. Przykład budowniczych Stadionu Narodowego i autostrad, aż kłuje w oczy!
Nóż się w kieszeni otwiera!




wtorek, 29 stycznia 2013

Bykowe dla „posełki” Pawłowicz

           Błyskotliwe wystąpienie „posełki” Krystyny Pawłowicz w kwestii związków partnerskich, nie powaliło mnie na kolana, ale skłoniło mnie do kilku refleksji. Nie powaliło, gdyż sztandarową doktryną Kościoła katolickiego jest prokreacja – żadnej tam przyjemności w seksie, tylko dzieci! Oczywiście tylko chłop za babą, może się do wyra w tym celu udać. Żadne tam homo-niewiadomo! Toż to one chore są!
          Profesor bardzo nadzwyczajny Krystyna Pawłowicz, z ubioru cały czas w lekkiej żałobie, z poglądami wpisuje się w „złote lata Kościoła”. Czasy jednak się zmieniły i „posełka” nie nadąża. No bo prokreacja, a sama jest bezdzietną starą panną, ale gardłuje przeciw zapłodnieniu in vitro i pewnie jak większość radykałów z PiS – popiera karę śmierci. 
           Lament o malejącym przyroście naturalnym ma się nijak do związków partnerskich, bo te też między kobietą i mężczyzną zafiksowane oficjalnie być mogą. Droga przetarta przez europosła Cymańskiego stoi więc „otworem”!
          Ludzie po prostu nie chcą mieć dzieci, gdyż ich na to nie stać. Jakieś nędzne zasiłki i bicie piany nic tu nie pomogą.
          „Posełka” Pawłowicz mogła by się przejść po domach dziecka, szpitalach, oknach życia i może coś zakuma. Niech nie pierzy głodnych kawałków i zejdzie na ziemię! W niebie jest od dawna. Na razie tylko umysłowo.
         Ongiś bezdzietne, niezamężne i nieżonate osoby, płaciły tzw. bykowe. Od 1946 r. do 1956 r. powyżej 21 roku życia, potem gdy ktoś miał więcej niż 25 lat (do1973 r.). Po równo, baby i chłopy, demokratycznie! Uwaga! Obejmowało to tylko starych kawalerów i panny, których nikt nie chciał pokryć.
           Może do tego wrócić? Podatek obejmie i „posełkę Pawłowicz i prezesa Kaczyńskiego. Przy okazji księży, zakonników i „pingwiny”.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Na wieki wieków. Amen.



Pewien opolanin w połowie czerwca ubiegłego roku postanowił rozstać się z Kościołem katolickim.  Wstawił się w kurii diecezjalnej w Opolu, podpisał oświadczenie o dokonaniu aktu apostazji, czyli wystąpienia z tej instytucji i czekał na załatwienie sprawy. Oświadczenie skierowane było do biskupa Andrzeja Czai jako ordynariusza Diecezji Opolskiej, gdyż właśnie on był zobowiązany do rozpatrzenia aktu wystąpienia i wydania odpowiedniego zaświadczenia.
Czekał, czekał i się nie doczekał.
Trochę się wkurwił i wysłał do kurii kilka pism ponaglających. Pisał m.in. „Każdy człowiek ma prawo do wolności, natomiast przynależność ta (do Kościoła Katolickiego) jest niezgodna z moim sumieniem”.
W końcu w listopadzie ub.r. wniósł skargę do wojewódzkiego sądu administracyjnego na bezczynność opolskiego biskupa. Naiwnie oczekiwał od sądu, że ten zainterweniuje w kurii, ale również zobowiąże biskupa do wydania mu odpowiedniego potwierdzenia wystąpienia z Kościoła.
            Nic z tego!
Sąd, zgodnie z procedurą, nim rozpoznał skargę, powiadomił kurię o tym, że taka skarga do sądu wpłynęła. Odpowiedź kurii była krótka, treściwa i prosta jak konstrukcja cepa: „postępowanie należy umorzyć”.
W uzasadnieniu pełnomocnik kurii tłumaczył zasady wystąpienia z Kościoła. Podkreślał, że zgodnie z prawem kanonicznym aktu apostazji dokonać możne jedynie w obecności proboszcza swojego kanonicznego miejsca zamieszkania. Do tego zaleca się - o ile to możliwe - by przynajmniej jednym ze świadków był ktoś z rodziców lub chrzestnych odstępcy, którzy towarzyszyli mu niegdyś w przyjęciu do Kościoła.
Zaznaczył, że pisma opolanina nie zostały skierowane do właściwej osoby, bo powinny trafić nie do biskupa, lecz do proboszcza parafii, do której należy, a to jest warunek konieczny wystąpienia z Kościoła.
            Opolanin argumentował przed sądem, że przecież „w obecności notariusza w sekretariacie kurii podpisałem własnoręcznie akt wystąpienia z Kościoła. Nikt nie informował mnie wtedy o innej procedurze. Poza tym nie utrzymuję żadnych stosunków parafialnych. Od około 20 lat nie należę do żadnej parafii, od tego czasu nie znam ani nawet nie widziałem proboszcza”.
            Dla niego oczywistą sprawą było, że kuria zrobi co trzeba, a jeśli pismo miało trafić w ręce proboszcza, to przecież mogło zostać przesłane.
            Nie będzie chyba zaskoczeniem orzeczenie sądu - nie możemy tego rozstrzygać. Czyli – nie nasza działka! Akt apostazji jest wewnętrzną procedurą Kościoła i nie wkracza w sferę administracji publicznej, co jakby z automatu oznacza odrzucenie skargi.
            Jednym słowem – Kościół może totalnie olać wszystko i wszystkich, nie obowiązują go żadne zasady.
Dobre!
Przypomina mi się dowcip o swobodach i prawach obywatelskich.
Władze Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej zliberalizowały warunki wydawania paszportów przy wyjazdach na Zachód: wymagane jest ukończenie osiemdziesięciu pięciu lat i zgoda obojga rodziców.


niedziela, 27 stycznia 2013

Poradnik - jak unieszczęśliwić swoje dziecko



            Źle dobrane imię dla dziecka może stać się balastem na całe życie, tym bardziej, iż niektórzy wierzą w zawartą w imionach przypisywaną im siłę, charakter czy szanse życiowe.
Kilka lat najpopularniejszymi imionami był Jakub i Julia. Teraz króluje Szymon i Lena. Jakub zajmuje drugie miejsce, Julia spadła na czwarte.
            Do pierwszej trójki dziewczęcych hitów weszły imiona Maja i Zuzanna. Wśród nowości - w pierwszej dwudziestce znalazły się Marta, Milena i Nadia a wypadły Maria i Magdalena oraz Weronika.
            U chłopców zaszły mniejsze zmiany. Pierwsza piątka jest nie do ruszenia! Tylko Szymon zastąpił na pozycji lidera Jakuba, a Filip stoi wyżej od Kacpra. Z pierwszej dwudziestki najpopularniejszych imion chłopców wypadły Patryk i Dominik, ale weszły dwa nowe - Marcel i Karol.

Lena Schöneborn – niemiecka zawodniczka pięcioboju nowoczesnego, 
indywidualna mistrzyni olimpijska z Pekinu, trzykrotna mistrzyni świata, 
sześciokrotna medalistka mistrzostw Europy


20 najczęściej nadawanych imion dziewczynkom w Polsce w minionym roku to:
Lena, Maja, Zuzanna, Julia, Weronika, Amelia, Aleksandra, Oliwia, Natalia, Zofia, Martyna, Anna, Alicja, Emilia, Hanna, Nikola, Marta, Gabriela, Milena, Nadia. 






Trochę zapomniany Szymon Kobyliński - grafik, rysownik, 
karykaturzysta, satyryk, historyk, scenograf


Z chłopcami rzecz ma się następująco:
            Szymon, Jakub, Filip, Kacper, Michał, Mateusz, Bartosz, Wojciech, Adam, Jan Piotr, Wiktor, Dawid, Antoni, Igor, Mikołaj, Karol, Aleksander, Marcel, Kamil
            











            Niektórzy rodzice wykazują nie lada fantazję, nadając imię swojemu dziecku.
            U dziewczynek pojawiły się takie „twory” jak Abigail, Chelsea, Marietta, Inez, Eunika, Maura, Amnezja, Anatolia, Oralia czy Tradycja (!). To nie żart! Kłania się „Miś”!  Można też spotkać chłopców o imionach Morfeusz, Oktawian, Raul, Zoe, Hadrian, Walerian, Gabor, Gniewko, Tycjan... Trafił się również w Warszawie Elvis, Romeo, Parys  i Siemomysł.
            Są również imion jakby z kosmosu, bo jak inaczej określić Europę, Mrówkę, Cirzpisławę, Toro, Dzerżykraja czy Cirzpiboga. Moim zdaniem na specjalną nagrodę (leczenie psychiatryczne) zasługują rodzice, którzy swoim dzieciom dali imiona Prymityw, Kwadrat, Jewdocha czy Bezdziadka.
            Moda na nadawanie dziwnych, zwykle zagranicznych imion własnym dzieciom, opętała głównie celebrytów. Katarzyna Skrzynecka i Marcin Łopucki nadali swojej córce imiona Alikia Ilia. Dzieci Michała Wiśniewskiego nazywają się: Fabienne, Etienette, Vivian Vienna i Xavier.  Z kolei Katarzyna Figura nazwała swoją starszą córkę Kaszmir Amber, a młodszą… Koko. Koko, Koko, Euro spoko!    
Zagraniczne gwiazdy nie ustępują naszym. Apple (to córka Gwyneth Paltrow i Chrisa Martina), Romeo (synek Beckhamów), Kal-Ela (syn Nicolasa Cage’a), Bear Blu (synek Alici Silverstone), Sage Moonblood (synek Sylvestra Stallone’a) czy wreszcie Blue Ivy (córeczka Beyonce i Jaya-Z).
            Na jednym z polskich forum chłopak pochwalił się, że ma na imię Birdfacy. Znajomi mówią do niego Daro, gdyż na szczęście drugie imię ma normalne – Dariusz.
            Wiem, że śmichy-chichy z nazwisk to siara, nikt nic bowiem na to poradzić nie może. Na kogo padło – bęc! Ale o imionach decydują rodzice. Jak jednak zachować powagę, gdy ktoś się nazywa np. Violetta Gnojek?
Ręce i piersi opadają!
 






sobota, 26 stycznia 2013

Lotnisko imienia Ozziego Osbourne'a

Dziwne nazwy zakładów usługowych, firm czy produktów, czasem wręcz odlotowe, potwierdzają, że fantazja w narodzie nie ginie. W taki nurt wpisali się również Anglicy. 


             Szef niezależnej wytwórni płytowej, producent Tony Hall, który odkrył „Black Sabbath”, rozpoczął kampanię nazwania lotniska w Birmingham imieniem Ozziego Osbourne'a. Tam bowiem przeszedł na świat ten wokalista i happener.





             Adam Hadryś, słynny złotnik, nadaje swojej biżuterii dość ciekawe, niespotykane, a nawet kontrowersyjne nazwy.
Rosyjska Ruletka - jest to pierścień tytanowy w kształcie bębenka rewolweru z załadowanym nabojem. Istnieje także wersja pozbawiona naboju dla zagorzałych pacyfistów, Rosyjska Ruletka Poprawna Politycznie.
            Jednym z pierwszych pierścieni była Sabina. Kiedy w Sabinie wyciął szparkę i oprawił brylant, nazwał go - Vagina. Vagina Biczowana, Odbyt Szczura.


Do legendy przeszły nazwy firm oferujących usługi pogrzebowe. „Larwa” „Danse Macabre”, „Ale”, „Nadzieja”, „Ojczenasz”, „Sleeptime”, „Game Over” „Dies irae” (dzień gniewu), „Eden” czy wręcz „Wieczna Radość”.
Cukiernia „Słodka dziurka” to penie nie rewelacja, podobnie jak lumpeks „Tani Armani”. Ale już sklep alkoholowy „Mocny Nocny" czy zakład dentystyczny „Dent Worry”, Centrum Finansowo - Księgowe „Dziesięcina” - wskazują na fantazję właścicieli.
„Osram. Tanio, szybko, sprawnie” - głosi hasło reklamowe niemieckiej firmy produkującej żarówki i systemy oświetleń.
              Firma „DUPA” (Holandia) oferuje systemy chłodnicze, lodówki i zamrażarki.
              W Wieluniu była firma z branży garbarskiej, o nazwie "SKÓRWIEL - skóry z Wielunia". To jednak kwestia skojarzeń, jak u tego żołnierza, któremu wszystko kojarzy się z dupą.
              Prawdziwą poezją są nazwy niektórych klubów piłkarskich, najczęściej tych z najniższych klas. Iskra Stolec, Błękit Cyców, Unifreeze Miesiączkowo, LZS Zimna Wódka, Grom Różaniec, Olimpiakos Tarnogród, Resovia Cenowa Bomba, Inter Gnojnica, Trash Attack Lipiny, Milan Milanowek, GKS Wisielec, Gnojownik Kurzeszyn... Ufff... Starczy!
              A pozostają jeszcze cudaczne nazwy drinków, potraw, miejscowości, imion, nie wspominając o nazwiskach. 
            „Wodza fantazji” można puścić popijając tanie wina – bełty, mózgojeby, jabole czy mamroty. Już same etykietki mogą powalić na kolana, nie wspominając o zawartości! Raczyć się można np. takimi trunkami jak: Apetit, Arizona, Belzebub, Chateau de Jabol, Chateau de Patyk, Komandos, Dobre, Bycza Moc, Zemsta Teściowej, Sen Sołtysa, Łzy Sołtysa, Nalewka Dziadunia czy Rambo. I numer jeden, bezwzględny zwycięzca rankingu – Sperma Szatana! Ponoć takie wino istnieje! Trochę z nim jak z Yeti – widzieli, pili, ale na 100% nikt nie potwierdza. Są nawet w necie fotki etykietki lecz pewności co do autentyczności – nie ma.
           Berety z głów!

piątek, 25 stycznia 2013

Rozmowy męsko - męskie



           Skoro kobieta jakby z definicji jest nieodgadniona, tajemnicza i nieobliczana, może czas odkryć, prostą jak sznurek w kieszeni, psyche mężczyzn? A zasadzie o tym, o czym rozmawiają między sobą, co ich kręci?
            Pierwsza sprawa - mężczyzna najczęściej milczy, gdyż jego synapsy są przeciążone. Ciągle widzi przed sobą czteropak piwa, a tu nijak po nie sięgnąć. Jak już sięgnie – mówi. O czym? Tematyka rozmów męsko – męskich jest ściśle określona i zhierarchizowana:
1. Seks, czyli o dupach. Jak było, jak by mogło być, jak będzie. Gdzie noga, ręka, a gdzie żyrandol. Kamasutra w gumiakach!
2. Polityka – Kaczyński to chuj, Tusk to chuj, wszyscy to chuje! Tylko piją i żrą za nasze pieniądze! Ja to bym zrobił tak...
3. Samochody, choppery, gadżety
4. Sprzęt RTV, telefony komórkowe, różne zajefajne ustrojstwa
5. Piłka nożna i  insze sporty, zależnie od pory roku i koniunktury. A to Kowalczyk, a to Radwańska, a to „nasi znów dali dupy”. Każdy z mężczyzn jest najlepszym fachowcem i trenerem, tylko niedocenionym.
    Jak już wypije czteropak i wrzuci coś na ruszt, idzie spać. W międzyczasie przeciążając obwody mózgowe jednym okiem zerknie w telewizor. Znowu nie ma co oglądać! Ważna sprawa – mężczyzna nie potrafi robić dwóch rzeczy naraz. Wzorcem jest John Wayne, który potykał się na schodach żując gumę. Nawet maksymalna koncentracja nie pomagała!

      Tak w zasadzie mężczyźni widzą mężczyzn, choćby Dmitrij Strelnikoff w książce „Fajnie być samcem”. Kobiety idą dalej. Nora Vincent w „dziele” „Mężczyzna od podstaw” próbowała zglebić męski świat. Na półtora roku „zamieniła” się w Neda  (charakteryzacja, „siłka”, kilka gadżetów m.in. w spodniach). Potem napisała reportaż o męskim świecie oglądanym jakby to było zoo.
        Norah jako Ned grała w kręgle,  wstąpiła do męskiego zakonu, pracowała jako akwizytor, brała udział w terapeutycznych warsztatach dla mężczyzn, odwiedzała kluby ze striptizem, podrywała kobiety i umawiała się z nimi na randki. Skutek? Załamanie nerwowe i wariatkowo.
        Wnioski jakie wysnuwała z kolejnych wcieleń, były rewelacyjne na miarę Nobla. Stwierdziła, że mężczyźni głównie chleją piwo i gadają o dupach, sporcie i samochodach.  I po co było się tak umartwiać? 






czwartek, 24 stycznia 2013

Adolf Hitler żyje!



            Mieszkający w Rio de Janeiro 21-letni Brazylijczyk o nazwisku Souza Mendes, ma prawdziwego pecha do rodziców. Dali mu bowiem jeszcze imiona Adolf Hitler. Tak więc pełne jego dane brzmią - Adolf Hitler Souza Mendes.
           Co podkusiło rodziców do nadania tych imion – Bóg wie! Sam zainteresowany twierdzi, ze na wsi skad pochodzi, nikt nie wie kto był Adolf Hitler. Nie miała również zastrzeżeń urzędnik stanu cywilnego.
            Prawdziwe jaja się zaczęły, gdy Mendes dostał się na jedną z wyższych uczelni w Rio. Opublikowanie jego danych w internecie spowodowało lawinę drwin i złośliwych komentarzy. Na pocieszenie - zdaniem prawników zmiana niefortunnego imienia i nazwiska będzie bezproblemowa.
            Inny Adolf Hitler „objawił się” we Włoszech. 40-letni emigrant z Peru Apaza Quispe Adolfo Hitler, odpowiadał za spowodowanie w 2009 r. wypadku „pod wpływem”. Jego adwokat Massimo Batacchi powiedział o nim: Nie mam pojęcia, czemu się tak nazywa. Mieszka we Włoszech od dłuższego czasu.
            Jednocześnie, tuż przed Adolfo Hitlerem, w tym samym sądzie we Florencji, odbyła się sprawa oskarżonego o drobne kradzieże Camposa Lucana Victora Hugo. Co ciekawe, również jest Peruwiańczykiem. Nawet sędziowie byli pod wrażeniem tych nazwisk!
              Trzeci Adolf Hitler mieszaka na obrzeżach Nowego Jorku i jest synem państwa Heath i Deborah Cambell. Nie kryją się z sympatiami nazistowskimi, byli też sądzeni za znęcanie się nad dziećmi. W konsekwencji cała czwórka trafiła pod skrzydła opieki społecznej.                      
               Najstarszemu synowi dali imiona Adolf Hitler, córki maja imiona Joyce Lynn Aryan Nation („aryjska nacja”) i Honszlynn Hinler Jeannie (nawiązanie do nazwiska Heinricha Himmlera). Najmłodszym potomkiem jest chłopiec Rich Schultz i odebrano go Cambellom tuż po urodzeniu.
            Adolf Hitler Cambell trafił do opieki społecznej, gdy miał trzy latka. Sprawa się rypłą, gdy rodzice na urodziny zamówili w supermarkecie tort, udekorowany swastyką.
            Całe szczęście, że sąd był tak rozumny i konsekwentny, że odebrał Cambellom wszelkie prawa rodzicielskie. Dzieci mogą widzieć raz w tygodniu, przez dwie godziny. Im jednak podoba się te spektakularne „pięć minut” sławy i ostentacyjnie walczą o odzyskanie dzieci, włączając w to media. 







środa, 23 stycznia 2013

Ciszej nad tą trumną

            W wigilię 16-letni Staś Fryczkowski, licealista z Warszawy, popełnił samobójstwo, wcześniej prawdopodobnie wypalił jointa. Przez media przelała się fala komentarzy, na temat i takich ni z gruchy, ni z pietruchy. Niektórzy „politycy” vide Patryk Jaki, rzecznik klubu Solidarnej Polski, próbują na tej tragedii kręcić własne lody. Wykorzystując sytuację zapowiedział wniesienie projektu ustawy zaostrzającego kary za posiadanie narkotyków. Bo marihuana stała się jakby zasadniczym tematem dyskusji, spychając na dalszy plan śmierć chłopaka. Niby jaranie było przyczyną wszelkiego zła. Patryk Jaki idzie o krok dalej, winą za tragedię obciąża Kwaśniewskiego, Palikota i Korę. Wylewa się z niego frustracja, bezmyślność i mówiąc po imieniu koniunkturalizm.
           Matka chłopca, Anna Fryczkowska, zdążyła już udzielić kilku wywiadów, była też gościem Tomasza Lisa. Mam wrażenie, że dalej nic nie kuma, że dalej tkwi w jakimś wykreowanym, wymyślonym przez siebie świecie.
          Z jej słów wyłania się bardzo niespójny obraz syna. Mówił, że „życie nie ma sensu” i co? Można to było zlekceważyć? Nie trzeba było dociekać, co tkwi u zarania takich stwierdzeń?
„Zrobiliśmy wszystko, co było można” - te słowa mnie dosłownie zmroziły. Przez dwa lata jarania od przypadku do przypadku i trzy miesiące ostrego przypalania, a rodzice niczego nie zauważyli! Kłopoty w szkole, stany depresyjne i lękowe, diametralne zmiany nastroju, ale wszystko było pod kontrolą! Przecież ktoś w depresji, ktoś w ostrej psychozie dwubiegunowej, wpada w panikę, krzyczy, zwija się w kłębek, nie ma go! Nikt nic nie widział, nie zauważył?!
          Gdzie byli nauczyciele? Gdzie byli jego kumple, koledzy, znajomi? Nikt się poważnie nie zastanowił, co się z chłopakiem dzieje? Skierowanie do psychologa i leki antydepresyjne, to „wypranie” sumienia. Tak naprawdę nikt się nim nie zajął, nikt prawdy o nim nie widział, nikt do niego nie trafił! Kim był? Jaki był? Wyłania się przerażający obraz samotności chłopca, jakby żył na księżycu.
           Opis matki ostatniego dnia syna jest porażający! Rano był „wesoły”, czekał na wigilię, chciał z ojcem słuchać muzyki, a około 16.00 popełnił samobójstwo. Pytania się mnożą. W domu? Gdzie byli rodzice? Czy tylko przypalał, czy też brał coś „twardego”? Jak wyglądała sprawa z alkoholem? Skąd miał pieniądze? 
           Zwalanie wszystkiego na jaranie marihuany jest dużym uproszczeniem. Nie słyszałem o przypadkach spektakularnego wzrostu agresji po ziołach, po alkoholu tak. Czy jednak ktoś mówi – alkohol był powodem samobójstwa, ataku czy samookaleczenia? Nie! Mógł być jedynie stymulatorem. Wyzwolił to co „siedzi” w środku człowieka. Wóda powoduje zanik uczuć wyższych, ocena sytuacji i samoocena ulega totalnej degradacji, mózg nie działa. Marycha tak nie działa! To nie jest zamulacz rzeczywistości! Wprost przeciwnie, redukuje napięcie nerwowe.
             Stwierdzenie - „popełnił samobójstwo, bo palił marihuanę” - jest tak samo prawdziwe jak wniosek – popełnił samobójstwo, bo lewy but nie pasował na prawą nogę.
             Zamiast szukać przyczyn, dyskutuje się o obocznościach.
             Każde samobójstwo jest wołaniem o pomoc. Wołania Stasia Fryczkowkiego nikt nie usłyszał.


wtorek, 22 stycznia 2013

Zamek Grodno zdobyty!



            Trzeci dzień wyprawy w Góry Sowie, to wyprawa na zamek Grodno w Zagórzu Śląskim. Sama miejscowość kojarzy mi się z dzieciństwem, gdyż byłem na obozie harcerskim. Niewiele pamiętam, ale chyba niezbyt się tutaj zmieniło. Jeszcze kilka lat temu Zagórze Ślaskie pretendowało do miana jednej z wiodących miejscowości wypoczynkowych Dolnego Śląska, teraz zasypia. Straszą zaniedbane ośrodki, wszystko szare, sypie się i  napawa smutkiem. Trzeba dobrze szukać, by gdzieś wypić kawę, o jedzeniu nawet nie wspominam. Chyba, że w jedynej czynnej, przyhotelowej restauracji. Połączenie z Wałbrzychem fatalne, nie chcę nawet wspominać o komunikacyjnych kłopotach. A to przecież rzut beretem od Wałbrzycha!
          Wieś Zagórze Śląskie powstała jako osada związana z zamkiem Grodno i kilkakrotnie zmieniała nazwę. Co ciekawe, nikt w zasadzie (nawet przewodnik) nie potrafił powiedzieć, skąd nazwa – Grodno. Czyżby jakaś etymologiczna sprawa z „grodem”? W każdym razie wiadomo, że zamek stał już w 1372 r.  Remont samego zamku nastąpił dopiero w drugiej połowie XIX w. i wtedy udostępniono go zwiedzającym. Na początku XX w. uruchomiono Kolej Bystrzycką i powstało sztuczne Jezioro Lubachowskie, ze spiętrzenia wód Bystrzycy Kamiennej.  Tama ma ponad 40 m wysokości! Brzegi zbiornika łączy stalowy most wiszący, ale od kilku lat trwa jego remont i końca nie widać.
            Sam zamek Grodno imponuje wielkością. Zachowane elementy połączone są w całość i stanowią jeden kompleks. Niewątpliwą atrakcją jest sala tortur i wieża widokowa. By tam wejść trzeba przedreptać ponad 100 schodków, ale warto widoki zapierają dech w piersiach. Miałem trochę pecha, mgła uniemożliwiła zrobienie z wieży fajnych fotek.  
           Powróz do fotek:

http://6067.ateliora.com/pl/browser/index/album_id/13960


poniedziałek, 21 stycznia 2013

Zielono mi!



            Drugi dzień u podnóża Gór Sowich, to zwiedzanie palmiarni w Wałbrzychu-Szczawienku i wyprawa na Piaskową Górę. Wchodziłem na tereny Joanny Bator („Chmurdalia”, „Piaskowa Góra”, „Ciemniej, prawie noc”) ciekawy konfrontacji wyobrażeń z rzeczywistością. Nie znalazłem wielu tropów, ale fakt – smutno i szaro jak w wielu pogórniczych osiedlach.
            Palmiarnia schowana jest w parczku przy ul. Wrocławskiej. Zbudowano ją na początku XX w. i jest najstarszą w Polsce.  Postawił ją… A któżby jak nie mąż księżniczki Daisy (Stokrotki) Jan Henryka XV Hochberg właściciel zamku Książ i Pszczyny. Palmiarnia pełniła funkcję „zimowego ogrodu”, była też  miejscem spotkań, rautów i koncertów. Do dzisiaj zachowała się 100-letnia kawiarnia.
Sam budynek imponuje rozmiarami –  kopuła ma 15 m wysokości, a ściany zostały wyłożone lawą pochodzącą z wulkanu Etna na Sycylii. Powierzchnia ok. 2000 m2 też nie w kij dmuchał, chociaż blednie przy palmiarni poznańskiej (4600 m2). Ta z kolei jest największa w Polsce. 

Ale „do jaja”. Spacerowałem, przysiadłem na ławeczce, wypiłem kawę wypatrując księżnej Daisy. Na zewnątrz śnieg, lekki mróz, a tu zieleń i pachnące kwiaty.
Podziwiałem aleję palmową, gdzie rosną sprowadzone jeszcze przez fundatora 120-letnie palmy daktylowe (12 m!), rozliczne kaktusy, agawy i cytrusy. W palmiarni rośnie około 80 gatunków roślin z całego świata, jest co oglądać.
Jak dziecko gapiłem się na drzewka cytrynowe, mandarynkowe, na limonki. Owoce zwisały z gałęzi, ale chronione są dobrze. Oj nęciło, nęciło!
W końcu trzeba było wracać na kwaterę. Dziwne wrażenie… Najpierw z zimy w lato, teraz z lata w zimę…
Jeszcze sznurek do zdjęć:

http://6067.ateliora.com/pl/browser/index/album_id/13948


 

Kto komu robi wodę z mózgu?!

            Bardzo by się pomylił ktoś, kto by mnie nazwał zwolennikiem Jarosława Kaczyńskiego i prezentowanej przez niego linii politycznej. Nie lubię chłopa i już!
           Bulwersuje mnie jednak ostatnia prasowa nagonka na prezesa, związana z kosztami leczenia jego niedawno zmarłej matki.
           Jakiś piesek obszczymurek PiS-owski wyskoczył przed szereg i szczeknął o wydaniu przez Jarosława Kaczyńskiego „całych oszczędności”, czyli kwoty 50 tys. zł i pożyczce 200 tys. zł na urządzenie w domu lecznicy. Przecież prezes o tym nie powiedział ani słowa!
           Na jego miejscu tego szczekliwego „przyjaciela” powiesił bym za jaja!
            Pomijam fakt, że dziwi mnie suma oszczędności Jarosława Kaczyńskiego.
            W 2011 r. pensja posła wynosiła 9892 zł brutto + 2473 zł nieopodatkowanej diety. Wychodzi m,niej więcej 8 tys. na rękę. Tylko pozazdrościć!
A że prezes nie zaoszczędził więcej? Nic nikomu do tego! Mógł pieniądze przeznaczyć na badania życia seksualnego pingwinów na Wyspach Trobriandzkich, mógł przegrać obstawiając wyścigi koników polnych, mógł też przeznaczyć na budowę schronu atomowego. Jeszcze raz powtarzam - nic nikomu do tego! To były jego pieniądze i dopóki nie złamał prawa, może z nimi robić co chce.
           Zaglądanie do portfela i sugerowanie, że stęka, narzeka na koszty leczenia matki, jest chwytem poniżej pasa. Chamstwo! Słoma z butów wyłazi!



niedziela, 20 stycznia 2013

W poszukiwaniu grobu księżnej Daisy

            Pierwszego dnia zimowych wywczasów odwiedziłem zamek Książ. Dojazd z Wałbrzycha, zupełnie bez kłopotu miejską „ósemką”, dosłownie pod bramę. Kupę kasy musiałem wydać, bo aż 1,30 zł.
Jest to trzeci co do wielkości zamek w Polsce, po Malborku i Wawelu. Pierwsza wzmianka o tej budowli pojawia się w latach 1288 – 1292 jako o  zamku Fürstenstein. Postawił go jako jedną z wielu obronnych warowni książę świdnicko- jaworski Bolka Surowy.
W 1509 r. Johann von Haugwitz przekazał zamek i sąsiadujące z nim dobra Konradowi I von Hochberg i w rękach tej rodziny majątek pozostaje aż do jego konfiskaty przez nazistów w 1941 r. 

Zamek jest pięknie zadbamy, przetłacza swoją wielkością. W czasach świetności ogrzewało go ponad 200 kominków, teraz pozostało około 60. Rodzina Hochberg wydawała bale i obiady na kilkaset osób, zatrudniano ponad 1000 posługaczy, służących, kucharzy, kamerdynerów itp.
Legendą otoczona jest ostania właścicielka zamku Książ - Maria Teresa Corwallis West- księżniczka Daisy. Słynęła z piękności i bajecznego bogactwa. Po zajęciu Książa przez hitlerowców, została wykwaterowana i do śmierci w 1943 r. mieszkała w willi parkowej zamku w Wałbrzychu. Została pochowana w rodzinnym mauzoleum, ale trumnę wykradziono i gdzie spoczywa, nie wiadomo do dzisiaj.
Co ciekawe, synowie Daisy i Jana Henryka XV Hochberga walczyli przeciw Hitlerowi: Jan Henryk XVII w armii brytyjskiej, Aleksander w wojsku polskim.
Zamek Książ wielokrotnie służył filmowcom plenerami i wnętrzami. Tutaj kręcono m.in. „Trędowatą” i „Hrabinę Cosel”.
Zwiedzając zamek warto kupić bilet full wypas z przewodnikiem. Kosztuje 27 zł (ulgowy 20 zł) i obejmuje również tarasy oraz palmiarnię w Wałbrzychu Szczawienko.  
Pięknie tam! Po prostu pięknie! Czasem miałem wrażenie jakiegoś surrealizmu, nie chciało mi się wierzyć, że tak ongiś mieszkali ludzie. Wybrani, ale mieszkali.
Więcej fotek obejrzeć można na portalu Ateliora:
http://6067.ateliora.com/pl/browser/index/album_id/13935

 

Filozofia facetów w sukienkach

            Papież Benedykt XVI znów wypowiedziała się w imieniu Boga. Ma takie prawo, gdyż jest nieomylny i pewnie dysponuje też numerem telefonu do szefa. Powtórzył sprzeciw Kościoła wobec „filozofii gender”, czyli społeczno-kulturowej tożsamości płciowej.
            Jednocześnie wykluczył wszelką współpracę dobroczynną Watykanu z instytucjami i osobami działającymi wbrew „zasadom wiary”.
Zawsze byłem pełen podziwu dla odwagi osób, które twierdzą, że ogarniają bez przeszkód „boski plan świata”. Przypomina mi się jeden z bon motów dr. Housa - Jeśli rozmawiasz z Bogiem, jesteś religijny. Kiedy Bóg przemawia do ciebie jesteś chory psychicznie.
          Swoją drogą ciekawe jest to, że na temat filozofii gender, krytycznie wypowiadają się faceci w sukienkach. 
         Benedykt XVI powiedział: „Kościół powtarza swoje wielkie „tak” dla godności i piękna małżeństwa jako wiernego i płodnego wyrazu sojuszu między mężczyzną a kobietą, zaś „nie” dla takich filozofii jak gender wynika z faktu, że wzajemność między kobiecością a męskością jest wyrazem piękna natury, jakiej pragnął Stwórca.
         Pięknie! Kochajcie się i rozmnażajcie! Bóg dał dzieci to i da na dzieci.
         Jest też coś o „cieniach zasłaniających plan Boży", „tragicznym nastawieniu antropologicznym, które proponuje na nowo starożytny materializm hedonistyczny, do którego dołącza technologiczny prometeizm”.
          Jasno i przejrzyście! Na pewno trafi do wszystkich wiernych.


sobota, 19 stycznia 2013

Zdrowie wasze, w gardła nasze!



Kancelaria Donaldu Tusku wydała w zeszłym roku na zakup wysokoprocentowych trunków, bagatela, 75 tys. zł. 

Od początku kadencji obecnego rządu, czyli od 18 listopada 2011 r. do 31 grudnia 2012 r., urzędnicy premiera zakupili 912 sztuk różnych alkoholi - informuje „Super Express". W gardła poszły 654 butelki wina, 122 butelki koniaku, 61 butelek whisky, 60 butelek likieru oraz 15 sztuk innych alkoholi. Wychodzi około dwie stówki dziennie.
Są rekordowe wydatki, znacznie większe niż w latach poprzednich. Przez pierwsze 15 miesięcy urzędowania rządu PO-PSL (w okresie 2007-2008) wydano na alkohol 69 tys. zł, w 2009 r. - 37 tys. zł, a w 2010 r. - 50 tys. zł.
Lubią wypić! Tylko dlaczego za nasze pieniądze?! Jak to się ma do ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi, do picia w pacy? Im wolno?

 

niedziela, 13 stycznia 2013

Eutanazja, czyli dobra śmierć

W audycji „Sterniczki” Programu I Polskiego Radia, wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka (Ruch Palikota) sprowadziła do parteru posłankę PiS Małgorzatę Sadurską. Rozmowa tyczyła problemu eutanazji. 
- A gdyby to panią papież w momencie śmierci poprosił: „Proszę mi pozwolić odejść do Pana”. Nie uszanowałaby pani jego woli? – zapytała rozmówczynię.
Małgorzacie Sadurskiej zabrakło język w gębie, mimo że jest nieźle wyszczekana. Zmieniła szybko temat, lawirowała, bredziła co o „cywilizacji śmierci”.
- Niech pani nie używa tego kretyńskiego określenia – ucięła prof. Środa, która też brałą udział w rozmowie. - To jest straszne. Żyje pani w czasach, kiedy chore dzieci przeżywają, śmiertelność niemowląt jest bardzo niska, zniesiono karę śmierci, ludzie minimalizują swoje cierpienie i humanitarnie zachowują się wobec siebie, a pani klepie ten głupi termin „cywilizacja śmierci". 
Kilka dni wcześniej na antenie TOK FM kolega partyjny Wandy Nowickiej, Andrzej Rozenek, przywołał słowa papieża Jana Pawła II , który tuż przed śmiercią zwrócił się do lekarzy:
- Już mnie nie leczcie, pozwólcie mi odejść do Pana.
Ruch Palikota przygotował ustawę o tzw. testamencie życia. Zakłada ona, że każdy może zdecydować, będąc w pełni świadomym, jakich zabiegów medycznych nie chce dla siebie w przyszłości.
− Testament życia to deklaracja, że np. w momencie choroby, która jest nieuleczalna, nie życzę sobie, aby sztucznie podtrzymywano moje życie. To jest jakby bierna eutanazja – mówił poseł.
Paradoksem jest fakt, ze te same środowiska, które tak zdecydowanie występują przeciw eutanazji i aborcji, popierają karę śmierci. Nawet się nie staram zrozumieć pokrętnej argumentacji katopolityków.
Jeśli o mnie chodzi, problem w tym, że jak będę chciał to – odejdę tak czy siak.. Nie chcę tylko cierpieć, a gdy sił lub odwagi na ostateczny krok nie starczy – chciałbym, by ktoś mi pomógł. Marzeniem chyba każdego człowieka jest umrzeć spokojnie, bezboleśnie we śnie. I takiej pomocy bym oczekiwał od fachowców, by mnie powiedli w „wielki sen”.
           Żadne PiS-owskie komunały do mnie nie trafiają.



sobota, 12 stycznia 2013

Z ryb najbardziej lubię walenie

            Nicky Lee (25 lat) od 9 lat prowadzi pamiętnik, w którym odnotowuje swoje seks przygody. Chwali się bez żenady, że „zaliczyła” już ponad 5000 partnerów. Średnia wychodzi imponująca, 1,5 dziennie! Dziewictwo straciła w wieku 16 lat, gdy kończyła 18 lat na liczniku wybiło jej 800, do 21 urodzin liczba sekspartnerów wzrosła do 2289.
            Chętnych na szybki, jednorazowy seks, łapie wszędzie – w dyskotekach, barach, kinach, na plażach … Od razu stara się znajomość „skonsumować’. Są to tylko jednorazowe przygody. 
            W jej mieście zabrakło już „niezliczonych”, rozszerzyła więc tereny łowieckie na okoliczne miejscowości. Wprawia się również na seksualne wakacje, gdzie się nie oszczędza. Na Ibizie w ciągu jednej nocy spała z czterema parterami…
             Każdemu z mężczyzn wystawia ocenę w skali od 1 do 10, najlepsi oznaczeni są gwiazdkami. Z zawodu jest kosmetyczką, pracuje również jako modelka, mieszka, nomen omen, w… Essex. Trudno jednak jej specyficzne upodobania tłumaczyć skojarzeniami!
Seksoholizm, nimfomania… Jak zwał tak zwał! Najprościej mówiąc – to się leczy!
Tak a propos… Wyczyny seksualne pań są naprawdę imponujące! Rokrocznie organizowane są „zawody", podczas których mierzą się one z rekordem świata w ilości odbytych raz za razem stosunków. Aktualną mistrzynią i rekordzistką świata jest Lisa Sparxxx, która dała radę 919 zawodnikom! Marzy jej się przekroczenie magicznej liczby 1000.


  
           Ciekawostką jest fakt, że odebrała rekord Polce Klaudii Figurze. Ta uprawiała seks z 646 mężczyznami.
           Przed nią rekord dzierżyła Marianna Rokita, z którą na pieńku ma sam Ludwik Dorn. Ponoć był jej klientem, ale pełniąc funkcję ministra spraw wewnętrznych, po prostu zarekwirował jej twarde dyski z kompa. Dowody wcięło!

czwartek, 10 stycznia 2013

Pięć motywów do przemyśleń, trochę po sylwestrze



             Powoli wyparowują mi z głowy i nóg życzenia – wszystkiego najlepszego w nowym roku – lub w porywach bardziej oryginalne – Do siego roku! Jakąś Dosię niektórzy mieszają do tego wszystkiego… A przecież – do siego roku – czyli, do następnego, w zdrowiu i szczęściu.
            Gdzieś tam w pamięci pozostały strzępy wielce „filozoficznych” myśli, których łomot długo rozsadzał mi czaszkę. Hmmm…
            Tupot białych mew o pokład pusty… Szubidubidu, tup, tup, tup, tup...


1. - Nic mi w życiu tak dobrze nie wyszło jak włosy! – mówił listonosz Edzio w „Kiepskich”. Ale z drugiej strony grzebień w kieszeni łysego, świadczy o wielkim optymizmie. Więc noszę!









2. Niektóre kobiety w niczym nie wyglądają dobrze. Szczególnie w niczym…










3. Dziadek ożenił się z babcią, ojciec z matką, a ja mam się żenić z obcą kobietą?!










4. Ze słodyczy najbardziej lubię kiełbasę, z mięsa śledzie, a z owoców cebulę.








5. Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co wynieść. Tam gdzie cztery, wre zabawa, czeka strawa!





           Trzeba trochę się ogarnąć, odpocząć, lata nie te… Ale, ale… Nas orłów sokołów nie tak łatwo przygiąć do ziemi! Jeszcze parę głębokich oddechów… 
           
 A jutro znów pójdziemy na całość
za to wszystko co się dawno nie udało
za dziewczyny które kiedyś nas nie chciały
za marzenia które w chmurach się rozwiały
za kolegów których jeszcze paru nam zostało…